Anna Maria i Dominik
Relacja cz. 1

Miałam pisać na kartkach, ale nie było czasu.

Sprawozdanie zacznę od dnia poprzedzającego. Piątek był paskudny. Wielkie awantury, problemy z dowozem napoi, msza za dziadków, na której nie byliśmy, bo trzeba było wszystko zrobić, mój dołek z powodu braku bielizny, księgi gości i brak zawieszek, ale po kolei.

Rano trzeba było wstać. Spało mi się ostatnimi czasy średnio. Zaspana i nie w humorze wybrałam się z moi wtedy jeszcze przyszłym na miasto. Cel: kupić bieliznę, la młodego bokserki, jakaś księga gości, klej go jeden gołąbek pękł.

Dla młodego znaleźliśmy zabawne bokserki, moja mama dostała kolczyki, goście cukierki do pudełeczek (wiśnie w likierze i miętowe pastylki), przyszły dostał poduchę ze zdjęciem w prezencie, a ja w dalszym ciągu nie miałam księg8i gości. Księgarnie puste, nawet koleżanka obszukała Gdańsk i nic nie znalazła. Już tracąc wszelką nadzieję weszłam do sklepu dla plastyków po klej. I była! Jakby na mnie czekała. Piękny szkicownik w twardej skórzanej oprawie w formacie A4.  Kartki nieco grubsze (120 g/m) i kremowe. Za 45 zł 64 kartki…

W dalszym ciągu bielizny nie było.

Wróciliśmy do domu. Zmęczona, ciągle chora i podenerwowana. Mama się krzątała, bo stwierdziła, że trzeba zrobić jedzenie, bo w sobotę i niedziele nie będzie do tego głowy. A okazało się, że nie potrzebnie, bo z wesela tyle jedzenia zostało, że armię ułanów by wykarmił. Przez 2 tygodnie mamy jedzenia, a i cześć została zawekowana lub zamrożona.

Jeszcze jutro idziemy zawieść babci i teściowej wałówkę ;)

Gatki kupiła mi mama. Ledwo w nie tyłek wcisnęłam ;D

Później przyjechał świadek. Ja siedziałam w domu a przyszły z moim świadkiem pojechali odebrać klucze od noclegu, pokazać gdzie świadek będzie spał. Ja już nie wiem, co robiłam…

 

Mieliśmy rozwieść soki, ale nie było jeszcze auta. I to też mnie rozłożyło… byłam jak chmura gradowa…

Zanim wszystko załatwiliśmy (i tak następnego dnia jeszcze dowoziliśmy) była 21. Odwiezienie świadka, później do domu i… nie spać. Robić zawieszki na wino…

Położyłam się po pierwszej. Drastyczna pobudka o 5 sprawiła, że godzinę leżałam zanim usnęłam.

Później obudzałam się o 7.30. Z planów wyszły nici. Zanim się wypluskałam, wysuszyłam było już późno. Zanim mój brat się wykąpał, to wpadłam w panikę. Mieliśmy jechać stroić samochód.


Godzina prawie 9 a my w domu, a na 10 spisanie papierów… Ledwo zdążyliśmy. Samochód ozdobiłam, pojechaliśmy po świadka i do domu. Tam czekał drugi świadek i za 15 pędziliśmy do kancelarii. Jako, że ślub w mieście, a na stare miasto się nie wiedzie musie4miśmy lecie przez cały deptak. Ale punkt 10 dotarliśmy. Równocześnie z nami przyszedł ojciec udzielający nam ślubu. Podpisaliśmy, co trzeba, ojciec się spieszył i podpisał pustą kartkę (jak się później okazało nie wszystko) i poszliśmy po kilka rzeczy na miasto. Najpierw trzeba było coś zjeść. Od rana nikt nic nie jadł, więc w Kancelarii nam burczało w brzuchach. Poszliśmy na kebaba (lekkie śniadanie to bzdura). Później sklep za 5 zł i kupno fantów do konkursów (12 pluszowych misiów i 8 serduszek na patyczkach). Zostaliśmy odwiezieni do domu. Świadek przyszłego wrócił do siebie, a nas ogarnęła panika. Jeszcze, gdy wróciliśmy a właściwie wracaliśmy zadzwoniła kobietka od kwiatów i powiedziała, że już jest, bo była w okolicy. Przyjechaliśmy, odebraliśmy piękne kwiaty… Byłam w niebo wzięta.

W domu wsadziłam do wody kwiatki do butonierki dla przyszłego i mojego świadka, oni pojechali zawieźć resztę rzeczy na sale (zawieszki, podziękowania dla gości, szampana, szampanki do tłuczenia, prezenty…) a mnie i mamę tata zawiózł do fryzjera.

Dodam jeszcze odnośnie życzeń pogodowych, że pogoda była piękniejsza niż niekiedy w kwietniu. Chciałam śnieg, a miałam wiosnę w środku zimy. Słońce świeciło jak oszalałe, a noc była tak ciepła jakby nie luty a wrzesień był :D

Fryzjerka najpierw zrobiła mnie. Siedziała jakieś 40 minut. Pianka, lakier, tapir, lakier, guma, lakier. Na głowie zrobił się kask, ale wyglądało to super.

Później, gdy schłam czesana była mamusia. Na końcu znowu ja dostałam lakierem i został mi wpięty welon z poleceniem spryskania lakierem nasady między jedna warstwa a drugą żeby ładnie się podniósł. Tata nas odebr4ał i do domu. Tam wielkie zamieszanie. Zaczęli się wszyscy szykować. Kamerzysta przyjechał wcześniej, ale poszedł na miasto i miał wrócić o 15. Zaczęło się od tego, że zostałam pozbawiona lusterka, bo mama zaczęła się malować. Do tego mój brat stwierdził, że on też musi i siostra się nim zajęła.

Ja nie wiem, co w tym czasie robiłam. Chyb a co jadłam xD

Jak siostra skończyła z bratem to wypadało i ją pomalować. Dopiero jak wszyscy skończyli a była godzina 14.30 Mogłam zając się sobą.

Wymalowałam się i jak byłam przy końcu przyszedł kamerzysta.

No to mama panika.

Poszłyśmy mnie ubrać. Najpierw wiązanie gorsetu. Nic mi nie wyskoczyło i czułam się w nim bardzo dobrze

Później pończochy, halka, ale już bez koła, bo wyłoby z szeroko, suknia, biżuteria.

Dopiero później przypomniałam sobie o podwiązce, ale to już zakładała mi siostra bo ja biedna już nie mogłam się schylić.

Czyli z przesądów to:

Z rzeczy białych były: gorset, halka, majteczki i wstążeczka w podwiązce.

Niebieskie: hafty na majteczkach, wstążka przy podwiązce

Nowe(niezakładane ani razu): suknia, majtki, kożuszek, podwiązka, welon

Stare (co w czym chodziłam): gorset, buty, sweterek, biżuteria

Pożyczone: medalik od mamy i szkaplerz

Ubieranie poszło dość sprawnie. Później siedziałam jak na szpilkach. Co chwile z nerwów biegałam do kibelka podłodze krzycząc, że wszyscy musza wyjść. Widział mnie tylko mój świadek :D

Było trochę zamieszania, nagle na 36 metrach kwadratowych było więcej ludzi nić mieszka u mnie w klatce ;)

Jak przyjechała babcia i mama przyszłego wszyscy przygotowali się na błogosławieństwo. Wtedy zobaczył mnie Dominik. I ten błysk w oku. Jeszcze teraz łezka się kręci…

No, więc na błogosławieństwie się zalałam. I okazało się, że tego dnia to nie były ostatnie łzy.

Było bardzo uroczyście.

Po wszystkim sprawdziłam czy nie spłynęłam, ale makijaż trzymał się świetnie. Wyszliśmy z domu. Zdjęcia, film. Wpakowaliśmy się do samochodu. Kazano nam jechać na około, żeby wszyscy już dojechali. Dojechaliśmy na Stare miasto. Pogoda cudna, powolutku weszliśmy do kościoła. Jeszcze zawołał nas Ojciec, bo w kancelarii nie podpisaliśmy jednego dokumentu. A myślałam, że to cos gorszego i myślałam, że zawału na miejscu dostanę.

Podpisaliśmy, oddaliśmy obrączki i poszliśmy c ze kac w przedsionku. Chłopacy żartowali. A ja jak zobaczyłam tych wszystkich ludzi, którzy specjalnie dla nas przyjechali, moi znajomi, którzy pojawili się na tą godzinę spędzając w pociągu po kilka godzin… Puściły mi nerwy i zaczęłam płakać. I tak do momentu, gdy dojechaliśmy na wesele.

 

 Zaczęłam płakać. Było tyle ludzi… I to w większości moi znajomi, przyszli, żeby mnie zobaczyć, żeby być ze mną w tak ważnym dniu…

Kościół jest duży, a sporo ławek było zajętych… Nie przypuszczałam.

I z zakrystii wyszedł ksiądz. Przyszedł po nas pod chór, przywitał się (ja już byłam smarcząca) i zaczął nas prowadzić do ołtarza. Organista zaczął grać Mendelsona, jak szliśmy ludzie się oglądali J wspaniałe uczucie. Zabawnie wyszło, bo nikt nie przejmował się stronami Młodego i Młodej. Większość usiadła po lewej stronie ;)

Do szliśmy do ołtarza, kościół był ślicznie przybrany, siostry bardzo się postarały, a my stwierdziliśmy, że sami nigdy byśmy tak nie ustroili kościoła… Byliśmy przygotowani tylko na kwiaty pod ołtarzem, które przynieśliśmy.

Zaczęła się msza.

Ksiądz podzielił kazanie na dwie części. Zawsze tak robił, ale teraz to było wyjątkowe. Zaczął mówić, o małżeństwie, o tym, że dla nas się ty spotkaliśmy… i zaczęła się normalna msza.

Ja zasmarkana, wykorzystałam już jedną paczkę chusteczek i kieszenie mi się zaczęły przepełniać… Czytanie było Hymnem o miłości. Mój świadek spisał się znakomicie. Później ewangelia o przykazaniu miłości i wszyscy usiedliśmy.

Ksiądz zaczął kazanie właściwe od słów, że od dłuższego czasu tą część kazania przeznacza na życzenia. Bo teraz ma mikrofon, może mówić ile chce, bo nikt mu nie przerwie, a później do młodych się nie dopcha. I zaczął mówić, o tym, że małżeństwo jest ciężkie :D

Wszyscy łącznie z nami byli zaskoczeni, ale tym, co było chwile później zaskoczył nas jeszcze bardziej. Nie uwierzycie, jaki cytat z filmu zacytował…

Była to „Uciekająca panna młoda”…

Wszyscy zaczęli się śmiać, ale ksiądz nie przerywał i zacytował ten oto fragment:

„Gwarantuję, że będą trudne chwile. Gwarantuję, że kiedyś oboje lub jedno z nas będzie chciało odejść. Ale gwarantuję też, że jeśli nie poproszę cię o rękę, będę tego żałowała do końca życia. Ponieważ w głębi serca wiem, że jesteś dla mnie stworzony.”

Kazanie było o małżeństwie, jako o wojnie. Że zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli zaszkodzić, że zawsze musi być z nami Bóg… Coś, co jeszcze utkwiło mi w pamięci to wypowiedź księdza, który stwierdził, że jeżeli ktoś zapytałby go, albo inne osoby, które od 10 lat są w kapłaństwie lub małżeństwie, to nikt nie zdecydowałby się na ten krok po raz kolejny, gdyby wiedział, że będzie to takie trudne. I w tym tkwi całe piękno :D

Później przysięga… Ja zasmarkana (dosłownie), ciągle się śmiałam pociągając nosem… Przysięgę składaliśmy ledwo wypowiadając słowa. A obrączkami było pewniej, tylko mąż pomylił obrączki :D

Tej części już nie pamiętam, ale ksiądz podobno powiedział: a teraz powinien być amerykański pocałunek, ale tę część sobie odpuścimy. Więc całowaliśmy się dopiero po wyjściu z kościoła.

Później było ofiarowania i zaczęły śpiewać moje dziewczynki… Zaśpiewały Ave Maria Cacciniego, nawet mój ojciec się wzruszył…

Było cudownie.

Cała msza przebiegła cudnie, piękne kazanie, na komunii piękne śpiewy, wszystko klasyczne, stylowe i tradycyjne…

Przy komunii kielich okazał się tak duży, że ksiądz kazał mi samej go przechylić, żebym doszła do wina ;)

Ciągle czułam się tak abstrakcyjnie, jakby to nie mój ślub był…

Gdy wychodziliśmy już przy fanfarach z kościoła (okazało się, że za szybko), widzieliśmy wszystkich uśmiechających się do nas gości…

 

Stanęliśmy w przedsionku i zaczęli nam składać życzenia. Ja ciągle pociągająca, co gość, to dostawałam nowej fali łez… nawet przez chwilę przeszło mi przez myśl, że nie potrzebnie piłam, odwodniona nie miałabym, czym płakać ;)

Było strasznie dużo ludzi…

Od gości weselnych w większości dostaliśmy alkohol, parę osób przyniosło tez kwiaty. I jeszcze osoby zaproszone na poprawiny i te, które tylko na ślub przyjechały… Byłam tak wzruszona…

Jak wychodziliśmy z kościoła, to moja mama rozdała paru osobom ryż i sypnęli na szczęście, a ja powiedziałam, że teraz trzeba w końcu wszystko przypieczętować i się pocałowaliśmy…

Wszystko to było takie abstrakcyjne i irracjonalne, że aż nie mogłam uwierzyć, że jestem mężatką…

CDN





  NASZA GALERIA:

Rodzicom, babci i cioci
Rodzicom, babci i cioci
by Daniel & Pola
by Daniel & Pola
by Daniel & Pola
by Daniel & Pola